Widzę, że temat odświeżony, a ostatnio cierpię na bezsenność, więc i ja opisze moją moto-historię.
Dwoma kółkami zaraził mnie chrzestny. Widziałem jak śmiga z kumplami wszelakimi motorami począwszy od WSeK przez MZ, CZ i inne sprzęty kaskaderskie. Sam miał nówke Jawe 350TS i zapierdalał nią jak zły ;P dodam, że nigdy jej nie rejstrował. Przeżyłem z nim wiele przygód których nigdy nie zapomnę

Natomiast mój ojciec miał Jawe 350 w wersji DeLuxe xD którą zostawił na zakatowanie bratu (chrzestnemu) co mu pare razy wypomniałem.
W wieku 8 lat za kase z komuni

zakupiłem Simsonka (oczywiście czerwonego xD ) na którym nauczyłem się jeździć. Przejeździłem nim niezliczoną ilość kilometrów do czasu, aż został skradziony

przeżyłem wtedy szok, ale już po niecałych 2 miesiącach (w wieku 14 lat) zakupiłem nowego Simka doprowadzając go do stanu wręcz idealnego. Uwielbiałem przy nim grzebać. Silnik chodził jak marzenie, dlatego też trzeba było zaopatrzyć się w drugi sprzęt do tłuczenia po okolicznych lasach. I tak zakupiłem WSKe 125 z kominem od 4ki ( kozak xD hahaha). WSKa stoi w garażu po dziś dzień i pali na tyk i żeby miała tam zgnić to i tak się jej nie pozbędę

Po zdaniu prawka zaczęło się na dobre. Nocami siedziałem na allegro szukając moto, a że zdałem prawko tuż przed zimą, amok trwał do wiosny, aż w końcu znalazłem śliczną R6 z 2002r w czerwono-czarnym malowaniu. Super sprzęt jak na 1 moto, oczywiście to moje zdanie. Gdy ją zobaczyłem od razu się w niej zakochałem. Już pierwszego dnia po zakupie nie potrafiłem się opanować i chciałem zobaczyć "jak to idzie". No więc kawałek prostej, redukcja o 2 biegi i ogień. Gdy spojrzałem na licznik i ukazało mi się magiczne 245km/h (mój max na niej to 297km/h nie wiem jakim cudem R6 pocisnęła aż tyle, sam z niedowierzaniem patrzyłem na licznik) na mojej twarzy oprócz przerażenia połączonego z mega kopem adrenaliny zagościł taki zaciesz, że gdyby nie uszy pewnie miałbym uśmiech dookoła głowy

R6 zrobiłem 12 tys km do czasu... własnie do czasu, gdy jadąc przeturlać się po okolicy baba (drogie panie wybaczcie, ale musze ją tak nazwać

na bezczela wyjechała mi Cieniasem spod osiedla centralnie przed nos (oczywście wymusiła pierszeństwo). Ledwo złapałem hamulec, a już katapultowało mnie z moto zaliczając widowiskowego front flipa z twardym lądowaniem ;P Ze wszystkiego wyszedłem z obtartym łokciem, natomiast z R6 było już troche gorzej.
Gdy dostałem kase z ubezpieczenia i sprzedałem poobijaną R6 zacząłem szukać litra. Byłem bliski kupienia CBR1000RR z pełnym Akrapem, ale ktoś sprzątnął mi ją sprzed nosa, może i dobrze bo w głębi bardziej chciałem kupić R1. Szukałem RN12 na którą niestety brakowało mi troche kasy, więc z bólem serca sprzedałem również Simka.
No i w końcu znalazłem

Pojechałem, chwilke poogolądałem , przejechałem się i znowu pojawił się ten sam zaciesz

Tak mnie cisnęło, żeby ją kupić, że nie zwróciłem uwagi, że była po lekkim szlifie :/ ;P Wracając do domu zrobiłem to samo co z R6, 2 biegi w dół i ogień. Mimo, że R6 latałem już ostro to przyspieszenie R1 zaparło mi dech w piersi. 100...150...200...245 złapałem nie wiem kiedy i na 275 trzeba było odpuścić.
Niestety w tamtym roku zaliczyłem nią szlifa. Z połączenia starej już plackowatej opony i brudu na drodze wyszedł uślizg i ponowne katapultowanie z moto, gdy oponka złapała przyczepność. Byłem strasznie wkur...ny, chciałem sprzedać moto, ale gdy emocje zeszły, siedząc już w gipsie z połamaną łopatką zacząłem szukać pługów i owiewki.
Owiewki wymieniłem, bark wyleczyłem i śmigam dalej

o ile fundusze pozwolą na wakacjach mam zamiar pojechać na Track Day do Poznania sprawdzić ile tam wycisne z mojej niuni